piątek, 24 sierpnia 2012

Łowca ma dziś wolne

Tak byłam zajęta tym ciągłym zbawianiem świata ,że nawet wypadło mi z głowy ,żeby wreszcie odpocząć zająć się sobą i pobyć normalną dziewczyną,. Dwudziesty czwarty sierpnia to dzień naszego najważniejszego święta. Rocznica ślubu. Siedziałam sobie na wygodnej sofie w apartamencie Keenana ,który za żadne skarby świata nie chciał słyszeć o tym ,bym po prostu zajęła małą ,ale przytulną sypialnię. Tak ,więc miałam teraz do dyspozycji salon z wszystkimi możliwymi gadżetami od ledowego telewizora przez laptop do wideofonu. Na nic się zdały tłumaczenia ,że po pierwsze nie potrzeba mi tego wszystkiego ,a po drugie to nawet mnie nie zna. Wziął mnie wtedy za rękę , spojrzał mi w oczy i powiedział : "Moja królowa musi mieć wszystko czego tylko zapragnie". Przytulił mnie do siebie i głaszcząc mnie po włosach musnął moje czoło.
-Musisz się przyzwyczaić do nowego życia .Patrzył na mnie długo ,intensywnie . Nie odpowiadałam tym samym. Miałam do niego żal za to co zrobił. On zdawał się w ogóle nie zauważać tego ,że była chłodna jak lód ,obojętna na każde jego słowo. Nie będę jego zabawką ,chociaż on wolał mówić "królowa". Pff ,chyba mu na mózg padło.
-Damon Cię nie kocha... oznajmił mi jeszcze zanim wyszedł. Nie skomentowałam tego . Nie miał prawa tak się mądrzyć nie znając sytuacji. Usiadłam przy rzeźbionym biurku z mahoniowego drewna i wyjęłam swój pamiętnik. Być może to było głupie ,ale w dniu rocznicy naszły mnie wspomnienia i musiałam przelać je na papier. Od czego tu zacząć? Zapisałam datę ,a później swobodnie pozwoliłam płynąć słowom. Pamiętałam ,że nasza miłość rozkwitła w Mountain Rouge ,gdzie przyjechałam za Stefanem po walce z łowcami w której zostałam ranna. Właściwie uraz był śmiertelny ,ale nie mówiłam o tym Stefanowi. Nie lubił mnie ,albo przynajmniej udawał ,że mnie nie znosi. Przyjechałam do Domu Pielgrzyma jak nazwano to miejsce ubrana w ciemnozieloną sukienkę i płaszcz podróżny włosy rozpuściłam. Weszłam do małego pomieszczenia i w tym momencie wampir się odwrócił.
-Hej powiedziałam z uśmiechem ,a on podszedł i mnie przytulił ,co nie uszło uwagi Katherine ,która do czegoś tam była potrzebna.
-Wszystko w porządku? Spytał nie wypuszczając mnie z objęć. Boże jak ja za nim tęskniłam.. Wdychałam jego zapach i jeszcze przez chwilę patrzył mi w oczy.
-Odświeżę się i odpocznę. Powiedziałam po chwili ,a on skinął głową i wypuścił mnie z uścisku. Nie zeszłam już na dół cały wieczór przesiedziałam u siebie . Nie odnowiłam zaklęć toteż wszystko mnie bolało.  Bok wręcz rozszarpywał mi od środka ogień. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. Podniosłam się z łóżka na którym leżałam i podeszłam do drzwi. Stał tam Damon.
-Saro... Sara co Ci jest? spytał widząc moją minę.  Cholera wydało się. Nie mogłam go okłamać.
-Ja wiem ,że są takie dni kiedy kobiety umierają z bólu ,ale to potrafię wyczuć więc...
Odetchnęłam głośniej i powiedziałam.
-Ja... umieram...  wyznałam a on przez sekundę wyglądał jakby miał zaraz zemdleć.
-Jak to się stało? Pociągnął mnie za rękę i usiedliśmy na łóżku. Położył mnie i zaczął głaskać moje ramię. Po chwili do tej pieszczoty doszły pocałunki. Musnął moje wargi ,po chwili szyję i ramię.
-Nie pozwolę Ci umrzeć szepnął mi do ucha.
-Dlaczego? Pytam zdziwiona przekręcając się na bok ,by spojrzeć mu w oczy.
-Bo..  jesteś wyjątkowa. Znajdę lek...  A jeśli nie to... musnął wargami moją szyję..
-To co? Zastanawiałam się czy myślał o tym samym co ja.
-Zamienisz mnie w wampira? Odważyłam się w końcu powiedzieć .
-Jeśli będziesz tego chciała. Odszepnął nawijając na palec pasmo moich włosów.
Chciałabym tylko pod jednym warunkiem . Jeśli Damon  byłby przy mnie. Jakby czytając w moich myślach pan Salvatore odezwał się ponownie.
-Nie zostawię Cię z tym samej. Podniósł się na łokciu i upił łyk stojącej na stoliku whisky.
-Kobiety są jak trunki. Elena jak wino. Słodka ,uderza do głowy ,ale po jakimś  czasie masz dosyć.
-A ja? Jaka ja jestem? Spytałam zaciekawiona i oparta o poduszki uśmiechnęłam się.
-Ty... Jesteś jak... Zastanawiał się chwilę obserwując mnie ze zmarszczonym czołem.
-Jak koniak. oznajmił z błyskiem w oczach.
-Koniak? A masz na to jakieś uzasadnienie? Uniosłam zadziornie brew.
-Jesteś wyjątkowa ,droga ,piękna i niedostępna dla wszystkich. Odparł tuląc mnie mocniej.
Rozmawialiśmy o jakichś błahostkach ,gdy poprosiłam
-Opowiedz mi  coś z Włoch. Z przeszłości. Lubię słuchać Twojego głosu. Powiedziałam wtuliwszy się w jego pierś zamykając oczy
Wyczułam ,że chłopak się uśmiecha.
-Skoro chcesz....  Kiedyś ojciec kupił pięknego konia. Karosz. Nazwaliśmy go Flavio. I zakradliśmy się do stajni.... Stefan podszedł do niego od tyłu i się biedny zwierzak spłoszył. Skończyło się na kopnięciu i awanturze z ojcem.
-Biedaczek... westchnęłam sennie się śmiejąc. Ten wieczór był jednym z najpiękniejszych w moim życiu.
****
Kilka dni po tym wszystkim  mój ukochany poszedł do czarownika nazwiskiem Oliwier Woods . Był to jakiś dawny znajomy Damona z Londynu i jeden z pierwotnych czarowników. Kiedy wampir wszedł do pomieszczenia ,które zajmował Woods  w nozdrza uderzył go odór jakiegoś eliksiru. Muszę być jak Romeo. Na to Oliwier Zakochany? Nie musisz mnie zabić inaczej łowcy nas namierzą. Oświadczył stanowczo
Wyjął telefon i napisał krótką wiadomość
"Jak to przeczytasz ,pewnie mnie już nie będzie. Musisz mi zaufać. PS Kocham Cię"
Byłam wtedy na spacerze. Gdy zobaczyłam nadawcę wiadomości  na mojej twarzy wykwitł uśmiech . Po przeczytaniu  SMS-a zastąpiło go przerażenie. Pognałam jak oparzona. W życiu nie byłam tak przestraszona. Wpadłam do pokoju Oliwiera i rzuciłam się na niego ze sztylletem
-Ty podły...cedziłam przekleństwa po norwesku zadając ciosy. Pewnie bym go zabiła ,gdyby w tym czasie do pokoju nie wpadł Stefan. Zaraz za nim weszła  Katherine.
-Sara nie już ... opanuj się . Chwycił mnie za ramiona ,ale szybko się wyrwałam. Padłam na kolana przy Damonie i rozpłakałam się.
-Kocham Cię  Damon nie zostawiaj mnie samej...
Łzy leciały nieprzerwanie.
-On ożyje  powiedział Woods rozcierając sobie szyję. Siedziałam tak na nim jak w letargu.
-Wyjdź stąd Saro...  Zażądał zimno ,a ja nie mając wyjścia wykonałam polecenie.  Byłam skołowana . Gdybym ja wtedy znała ten jego plan to nigdy bym mu na to wszystko nie pozwoliła. Słyszał każde z moich słów ,potem mi o tym powiedział.
Kiedy się ocknął  od razu mnie znalazł. Siedziałam w swoim pokoju zapłakana i zamyślona.
Zeszłam tylko po sok i stanęłam jak wryta.
-Damon! Boże święty...
Wziął mnie na ręce i zaczął już wtedy całować.
-Ty wariacie jak mogłeś ? Zapytałam między pocałunkami  Tak się bałam ,że Cię stracę ,że...
Nie zwracałam uwagi na to ,że oboje mieliśmy na sobie coraz mniej ,a nasze pocałunki stały się odważniejsze ,a pieszczoty śmiałe. Badałam jego ciało jakbym je chciała znać na pamięć.
-Kocham Cię Saro. Powiedział poważnie ,a mnie serce zabiło bardzo szybko ,bo pierwszy raz użył tych słów. Oczy zaszły mi łzami wzruszenia. Nic nie było w stanie tego zepsuć. To była nasza pierwsza noc. I była idealna.
-I ja Cię kocham Damonie. Odrzekłam całując go namiętnie.
-Wiesz... Chciałbym ,żebyś zawsze już była moja. Zostań moją żoną.
Przez chwilę rozważałam sens tych słów ,a kiedy do mnie dotarło zapytałam
-Kiedy? Teraz?
-Tak teraz... Odszepnął i popatrzył na mnie.
Nie musiałam się długo zastanawiać. Chciałam tego najbardziej na świecie.
-Daj mi się przebrać ,nie pójdę do ślubu w koszuli nocnej. Stwierdziłam ze śmiechem unosząc brwi.
-Wyglądałabyś seksownie. Puścił mi oczko i wyszedł. Z kufra w rogu pokoju wyciągnęłam jedyną porządną suknię jaką dysponowałam. Błękitną ,marszczoną . Uczesałam włosy w kok ,zrobiłam delikatny makijaż i zaczekałam na mojego przyszłego męża. Wrócił po chwili w koszuli ,dżinsach i marynarce. Trzymając się za ręce ruszyliśmy do małej kapliczki. Weszliśmy do odrestaurowanego renesansowego wnętrza i stanęliśmy pośrodku mniej więcej na przeciw ołtarza. Damon ujął moją dłoń i zaczął uroczyście składać przysięgę małżeńską. Była tak piękna ,że się popłakałam ,ale nie potrafię jej przytoczyć. Kiedy skończył ułożyłam coś podobnego ,choć mówiłam z serca i brzmiało jak telenowela. Potem Damon mnie pocałował i szepnął
- Moja żona... był wzruszony i szczęśliwy. Widziałam to.
-Mój mąż odparłam cicho. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu i szczęściu jeszcze przez moment po czym z naszej bajki ruszyliśmy na spotkanie nowym wyzwaniom.
Miałam coś jeszcze dopisać ,gdy drzwi mojego pokoju otworzyły się i zastałam w nich Naila ,tego sługę pana wróżki. Zatrzasnęłam notes i wstałam.
-Czego chcesz? Zapytałam dość obcesowo.
-Chcę Ci pomóc. Odrzekł patrząc na mnie brązowymi tęczówkami. Wyjął spod koszuli złoty łańcuszek ,a na nim z kolei wisiał niewielki złoty zegarek.
-Jeśli to założysz i obrócisz trzy razy myśląc o Damonie znajdziesz się tam gdzie on. Poinstruował mnie z uśmiechem.
Przez moment stałam w szoku
-Dlaczego? Wydusiłam tylko bezsilnie
-Cóż to ważny dla Ciebie dzień. Powiedzmy ,że łowca ma dziś wolne. Mrugnął do mnie ,a ja objęłam go za szyję.
-Dziękuję ,dziękuję Pisnęłam radośnie i zaraz dodałam Jestem Twoją dłużniczką.
Zrobiłam to co mi polecił wcześniej i w chwilę później znalazłam się w naszej rezydencji.
Przeszłam do salonu ,a tam zastałam już uśmiechniętego Damona trzymającego na kolanach naszego synka Marco Larsa.
Przytuliłam i ucałowałam obu szepcząc
-Jak ja za Wami tęskniłam...
To było najpiękniejsze co mogłam sobie wymarzyć. Cisza ,spokój i kochająca rodzina u boku. Nareszcie byłam u siebie. To tu było moje miejsce na ziemi. Tu we Florencji był mój dom.


2 komentarze:

  1. A ja odpowiem tak ^^:

    Siedziałem w salonie naszego domu we Florencji.
    Dawno już tu nie byłem, za dużo spraw na głowie i w ogóle by móc pomyśleć o chwili spokoju.
    Ale nie dzisiaj.
    Tym razem musiałem wrócić do miejsca które nazywam domem by spędzić choć trochę czasu z moim ukochanym synkiem.
    Tylko on mi został w tym wyjątkowym dniu, rocznicy mojego ślubu z Sarą.
    Moja ukochana była daleko, czułem to, i nawet pomimo starań nie mógłbym do niej dotrzeć.
    Został mi więc tylko Marco.
    - Wiesz, ze tatuś za tobą tęsknił? - uśmiechnąłem się do malucha i musnąłem jego czoło.
    Młody Salvatore wlepił we mnie te swoje bystre oczy, tak podobne do moich własnych.
    Chwilami mam wrażenie, że Marco rozumie więcej niż nam się zdaje. Mimo, że ma zaledwie kilka miesięcy.
    Boże... jakim ja jestem ojcem... Jeszcze gorszym niż Giuseppe, ciągle mnie nie ma, zostawiam swojego synem pod opieką przypadkowych ludzi.
    A wszystko przez to zamieszanie z łowcami.
    Co najśmieszniejsze ich przywódcą jest mój teść.
    Zamyślony nawet nie zauważyłem kiedy ktoś stanął za moimi plecami. Świetnie! Nawet nie mam jakiegoś instynktu samozachowawczego, a może to dlatego, że wyczułem znajomy zapach.
    - My za Tobą też kiciu - mruknąłem z łobuzerskim uśmiechem całując żonę na powitanie.
    Odłożyłem małego do kołyski i podszedłem do Sary, tym razem tuląc ją mocno.
    - Dawno się nie widzieliśmy - stwierdziłem - Kilka dni a minęło jak miesiąc - odgarnąłem z szyi Sary kosmyk włosów i musnąłem ją wargami.
    Tak, stanowczo zbyt rzadko się widujemy..., pomyślałem.
    - Wszystkiego najlepszego z okazji rocznicy - dodałem przesuwając się z pocałunkami na policzek żony - Mam dla Ciebie niespodziankę ale przedtem mamy trochę czasu - uśmiechnąłem się i musnąłem płatek jej ucha - To co chciałabyś robić? - szepnąłem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Widzę osiągnęłam cel i zainspirowałam ;* No no bardzo bardzo mi się podoba odpowiem już w nowym poście do którego pisania już przystępuję;)

    OdpowiedzUsuń