poniedziałek, 17 grudnia 2012

Hunter or vampire?


Kiedy byłam mała zawsze uważałam ,że wampiry są pięknymi istotami. Fizycznie nieskazitelne , silne i potrafiące rządzić ludźmi. Bardzo mi się to podobało przez kilka lat. Z czasem jednak ktoś powiedział ,że moim przeznaczeniem jest zabijanie i władza. Uczyłam się walki i magii ,a komplementy ze strony ojca i podziw łowców sprawiały ,że byłam dobra. Wydawało mi się ,że bycie łowcą to zaszczyt ,którego dostępują nieliczni. Życie jak zwykle zweryfikowało moje poglądy. Wszystko zaczęło się po tym jak poznałam rodzinę mojej mamy. Te wampiry okazywały mi dobroć i ciepło. Punkt przełomowy nastąpił w dniu w którym poznałam Damona. To nie było racjonalne i przemyślane. Zakochałam się i pragnęłam być nieśmiertelną tylko po to by nie bać się ,że ukochany kiedyś będzie musiał żyć beze mnie..
Ale teraz mając szansę na to swoje wieczne życie wcale nie czułam szczęścia. Tylko paniczny strach. Jak będzie? Jak będę mogła zabijać ludzi? Jak będę się żywić i jak będę tłumaczyć dzieciom to kim jestem? A druga sprawa -Dlaczego Damon ,który zawsze mi powtarzał "Nie odbiorę Ci życia" nagle się zgodził? Co ten podlec Klaus mu nagadał?


-Kochanie ,ale... mówiłeś ,że nie pozwolisz... co się stało? Spytałam z troską patrząc mu głęboko w oczy i usiłując coś z nich wyczytać. 

-Zgodzę się ,ale pod jednym warunkiem. Zastrzegłam nie odrywając od niego wzroku

-Skarbie cokolwiek postanowiłeś wspólnie z Klausem chcę mieć pewność ,że Cię nie stracę. Że nic Ci się nie stanie. 
Mówiłam całkiem poważnie. Szczerze mówiąc  to coraz bardziej miałam wątpliwości czy dobrze robię. 

-Obiecaj mi jedno. Że ta przemiana to jedyne wyjście. 

Wcale nie pragnęłam bycia wampirem ,ale Keenan ,ten cholerny egoista zmuszał nas do drastycznych kroków.

Jeżeli tak miałam ich ocalić nic na to nie poradzę. Nigdy nie przyznałabym Damonowi ,że król wróżek był kimś kogo zabiłabym bez mrugnięcia okiem

Kicia u mnie jak w szwajcarskim banku wszystko pewne. Puścił mi oczko jak zawsze łobuzersko uśmiechnięty
-Ja nie żartuję odparłam spokojnie

-Ani ja oświadczył biorąc mnie za rękę. 

-Coś jeszcze? Spytał cicho

-Co on na Tobie wymógł? Zdałam pytanie bezpośrednio

-I... jeszcze jedno kiedy to ma się stać?

-Wracajmy... odpowiedział wymijająco ,ale nie chciałam ciągnąć tematu. Ruszyliśmy szybciej niż poprzednio i już bez słów Widać każde z nas miało swoje myśli. Do domu wróciliśmy około dwudziestej. 
 W drzwiach stali Elena i Stefan.
Matko boska gdzieś Ty była Saro? Damon jej na pewno nic nie jest? Pytał cały czas w tempie karabinu maszynowego. 

-Nie teraz... Damon kochanie ja chyba pójdę wziąć kąpiel Mruknęłam cicho zmęczonym już głosem.
-Jasne Kicia nie ma sprawy . Odpowiedział łagodnie tuląc mnie do siebie.
-No więc? Elena zaczęła grę z serii "sto pytań do..."
-Sara musi być jedną z nas. Musi... przejść przemianę. Oświadczył cicho
-Mowy nie ma. Zareagował natychmiast młodszy z braci Salvatore. 
-Ona jest łowcą... 
Damon prychnął. Wiedzieliśmy przecież wszyscy ,że to mogło się skończyć tragicznie. 
-Idą z nią porozmawiać. Zakomunikował kierując kroki na górę. 
Tymczasem ja leżałam w łóżku i pisząc rozmyślałam o wydarzeniach dzisiejszego dnia.
Damon usiadł ,a po chwili zmienił pozycję na leżącą i objął mnie.
-Nie martw się kochanie. Szepnął czułym tonem głaszcząc mnie po włosach. 
-Teraz pomyśl o czymś miłym. Niedługo nasza księżniczka będzie z nami no i... coraz bliżej święta 
dodał po chwili namysłu  wypowiadając te słowa w rytm melodii z popularnej reklamy.
Nie wytrzymałam i uśmiechnęłam się.
-Nasze pierwsze rodzinne święta szepnęłam całując go namiętnie.

Miał rację. Nie warto martwić się tym co będzie później. Przetrwamy to. Nasza miłość jest wieczna. Liczy się to co tu i teraz,

Something to pay.

Popatrzyłem na Klausa z mieszaniną niedowierzania i złości.
Co on sobie wyobrażał?
Że niby od tak poświęcę rodzinę dla świętego spokoju?
Nigdy.
Chociaż miałbym już do końca swojego wiecznego życia uciekać nigdy nie oddam ani Marco, ani mojej małej kruszynki, a tym bardziej mojej ukochanej Sary.
Żadna z opcji jakie zaproponował Pierwotny nie wchodziła w grę.
Jednak...
- Możemy pogadać na osobności? - rzuciłem posyłając Klausowi wymowne spojrzenie, a ten skinął głową w odpowiedzi.
Trochę wody upłynęło odkąd się poznaliśmy i wiele różnych dziwnych sytuacji już miało miejsce ale wiedziałem jedno.
Hybryda ma łeb na karku i jeżeli zaproponuje się jej dobrą cenę, jest w stanie wiele rzecz załatwić.
Spojrzałem na Sarę i posłałem jej swój charakterystyczny lekko łobuzerski uśmieszek.
- Niedługo wrócę - obiecałem - To zajmie tylko chwilę. A ty Kol - zerknąłem ostrzegawczo na brata Klausa - Wara od mojej żony.

***

Po kilkunastu minutach wiedziałem już wszystko co powinienem, a niekoniecznie chciałbym wiedzieć.
Byliśmy między młotem, a kowadłem ale wiedziałem, że jest jeden, jedyny sposób żeby wybrnąć z tej sytuacji.
Nie podobał mi się i wątpiłem żeby Sara chętnie na niego przystała.
Chociaż jak by się tak zastanowić to .... kiedyś tego chciała...
- W takim razie ustalone - rzucił Klaus ściskając moją dłoń na pożegnanie - Dobiliśmy targu.
- Wykonam swoją część umowy - mruknąłem - Mam tylko bladą nadzieję, że ty swojej nie spieprzysz.
- Spokojna głowa Salvatore - Klaus uśmiechnął się w ten swój ironiczny sposób - Ja nigdy nie zawodzę.
Opuściliśmy gabinet wracając do salonu gdzie moja żona była ewidentnie zamęczana przez towarzystwo młodszego Mikaelsona.
- Dosyć tej zabawy - stwierdziłem stając obok nich - Czas wracać do domu, a ty Kol sprawdź czy cię nie ma gdzie indziej.
- Z pewnością mogę być w łóżku Sary jeśli sobie tego zażyczy - odgryzł się młody.
- Tak samo jak twoje serce może być w mojej garści - powiedział Klaus spoglądając na brata - Pamiętasz co się stało z Elijah.
Kol posłał mu buntownicze spojrzenie ale zaraz wyniósł się z salonu.
- Do zobaczenia panno Saro - Klaus ucałował dłoń mojej żony.
- Pani.. - zaczęła Sara ale poddała się wiedząc, ze poprawianie Klausa jest bez sensu.
Objąłem żonę ramieniem i wyprowadziłem ją z posiadłości.
- O czym rozmawialiście? - zapytała gdy tylko znaleźliśmy się w mustangu.
- O czymś czego nie chcę robić, a muszę - odpowiedziałem zdawkowo.
- Damon - spojrzenie Sary było jak promienie rentgenowskie - Co Ci powiedział Klaus?
Westchnąłem i zatrzymałem samochód na poboczu odwracając się do Sary i spoglądając jej w oczy z powagą.
- Nadal chciałabyś być wampirem? - zapytałem z rezygnacją.

środa, 12 grudnia 2012

Będę walczyć do końca

"Zostań ,bo ta noc ,to ona płacze deszczem,
Tak jak ja ,a Ty przynosisz mi powietrze"

W szybkim tempie przemieszczaliśmy się samochodem Isabelle. Siedziałam ,a właściwie pół leżałam z głową na kolanach Damona. Mąż łagodnym ruchem gładził mnie po włosach,ale czułam napięcie jego mięśni i słyszałam ciche ,włoskie przekleństwa. Był wściekły ,ale nie chciał tej agresji wyładowywać  na mnie. Byłam mu za to wdzięczna ,ponieważ perfidny plan króla letniego dworu postawił nas oboje w sytuacji z której nie było żadnego ,dobrego rozwiązania. Wiedziałam jedno ,za bardzo kochałam Damona ,by po prostu się poddać. Musiałam zebrać wszystkie siły do tej walki. Byłam w końcu łowcą ,a łowcy nie wolno okazać słabości. Przymknęłam oczy ,próbując zasnąć i po prostu o niczym nie myśleć.
Tymczasem moja przyjaciółka wypowiadała na głos wszystko to co siedziało nam w głowach
-Co za pieprzony palant ,żeby się chociaż mścić na dorosłych ,którzy są w stanie się bronić ,ale dziecko... Czy on w ogóle ma sumienie? Jak tak można? Nie dociera do gościa ,że Sara nie będzie jego?
Psioczyła gwałtownie kręcąc kierownicą.
-Mnie zastanawia co innego.-/ Damon zabrał głos.
-Dlaczego u licha na gwałt potrzeba mu żony i to akurat mojej?
W jego oczach błyszczał szczery gniew.
-Nie mam pojęcia. Łowczyni mimo ,że patrzyła na drogę gwałtownie pokręciła głową.
-Gdzie teraz? Magnus? Spytała stojąc już na skrzyżowaniu . Zapaliły się czerwone światła. No cóż pewne ograniczenia dotyczą nawet łowców.
-Nie. Mój mąż  użył tonu tak stanowczego ,że nikt nie ośmieliłby się sprzeciwić
-Magnus jest zbyt oczywisty ,Keenan wie z kim trzymałam do tej pory. Wtrąciłam swoje trzy grosze
Mimo ,że do tej pory nie odzywałam się ani słowem mój umysł, tak wrażliwy po latach szkolenia zagwarantował ,że byłam świadoma toku rozmowy.
-Co mówiłaś Kiciu? Spytał cicho i popatrzył mi uważnie w oczy.
-Musimy przebłagać Klausa. Oświadczyłam lekkim tonem ,a przynajmniej starałam się ,żeby tak brzmiał.
-Czy Ciebie pogrzało do końca Saro? Przyjaciółka zamarła w pół słowa.
Może nie pogrzało ,ale to się chyba nazywa desperacja. Wszystko co mogło ocalić najbliższe mi osoby wchodziło w grę.
-Nie prześpię się z nim ,ale... jeśli będę musiała padnę na kolana. Oświadczyłam spokojnie
-W takim razie kierunek MF.  Zarządziliśmy zgodnie i Izz nie mając wyjścia uległa.
Kurczę dziwnie było tu znów wrócić. Ulice niby te same ,ale osoba ,która tu teraz wracała była całkowicie odmieniona. Wyjeżdżałam jako zdeterminowana ,niepewna ,pragnąca ocalić dwa wampiry dziewczyna ,która doskonale znała reguły swojego życia. Wracałam jako szczęśliwa ,choć przerażona żona Damona i matka jego dzieci. Ciekawiło mnie czy i on ma podobne odczucia ,ale nasza sytuacja nie pozwalała na sentymenty i wspomnienia.
Willa Pierwotnych mieściła się na obrzeżach miasta. Wzniesiona z czarnego obsydianu robiła ogromne wrażenie. Aż westchnęłam.
-Dawno tu nie byłem odezwał się Damon pomagając mi wysiąść.
Pokonaliśmy kilka stopni i stanęliśmy w drzwiach ,które otworzyły się tak szybko jakby ktoś zdawał sobie sprawę z naszego przybycia. Ale o dziwo nie otworzył nam sam Klaus ,a jego brat Kol.
-Damon? Spytał zdziwiony
-Nie święty Mikołaj. rzekł sarkastycznie wywracając oczami. ,a ja zamaskowałam uśmiech. Miło widzieć ,że mimo podbramkowej sytuacji ukochany nie tracił właściwego sobie poczucia humoru.
-A ta przeurocza dama to zapewne Sara. Mężczyzna uśmiechnął się po czym ujął moją dłoń muskając wargami jej wierzch.
-Dobra koniec włażenia w tyłki Kol. Jest Klaus? Panna Lightwood nie bawiła się w dyplomację. Wparowała do środka jak do siebie i bezceremonialnie wyminęła wampira.
-Ostra laska ,lubię takie. Zaśmiał się Damon i zarobił ode mnie kuksańca w żebra.
-Nik cokolwiek robisz przerwij. Ostrzegł go lojalnie brat ,a nasz znajomy podniósł wzrok znad jakichś papierów. Czułam się trochę jak w liceum kiedy po złym zachowaniu szło się na dyrektorski dywanik i zbierało opieprz. Nienawidziłam tego ,ale taka prawda.
-Damon bracie... Mikaelson wstał zza biurka i z szerokim uśmiechem uściskał mojego męża.
-Kopę lat... O jest i urocza panna Sara...
-Pani Sara poprawiłam z automatu. Patrzyłam mu w oczy
-Ciąża Ci służy Saro . Ciągnął takim tonem jakbym się w ogóle nie odezwała.
-Keenan zalazł wam za skórę i szukacie pomocy?
-Skąd wiesz? Pracujesz w FBI? Wyrwało mi się zanim pomyślałam ,że mówię to komuś kogo miałam zabić. Priorytety mi się chyba rypły...
-Mam swoje źródła kochanie odparł z cwaną miną kładąc mi ręce na ramionach
-Są trzy opcje... Zaczął w zamyśleniu.
-I w każdej z nich Wasza córka musi się urodzić już. Damon odbierzesz poród. Stwierdził takim tonem jakby to było dawno zaplanowane.
-Albo... zabijemy Ci syna Saro...
-Mowy nie ma. Odrzekliśmy twardo.
-Albo... zamienisz Sarę w wampira....
Taa chciałabyś przeszło mi przez głowę ,a mina męża świadczyła ,że myśli dokładnie o tym samym. Nie zgodzi się za żadne skarby tego świata. Zawsze uważał ,że bycie wampirem to przekleństwo
-Albo i to jest drastyczna opcja...  Umrzesz Saro. Umrzesz ,a potem Cię reanimujemy. Posłał mi lekki uśmiech .
-W ten sposób ocalicie całą rodzinę... Jasne możesz przystać na układ Pana K ale... nie jesteś taka.
-Gdzie haczyk? Rzuciłam podejrzliwe pytanie.
-O zapłacie pomówimy potem odrzekł Klaus machnąwszy ręką .
Osz się wpakowaliśmy... I co teraz zrobimy?





wtorek, 4 grudnia 2012

I will never be different person

Sara:
Do siedziby łowców ,tym razem przeniesionej chwilowo do Alicante dojechałyśmy po kilku godzinach. Mało ze sobą rozmawiałyśmy. Widać każda z nas była za bardzo zaabsorbowana własnymi myślami. Moje krążyły wokół Damona. Bardzo się o niego martwiłam. Wiedziałam doskonale ,że jest porywczy i często najpierw działa ,a dopiero potem myśli. Afera z Keenanem też nie wpływała korzystnie na całą tę sytuację. Mogliśmy się kochać jak wariaci ,być małżeństwem ,a nawet mieć dzieci ,ale jedno trzeba stwierdzić całkiem serio- normalnymi ludźmi to my nigdy nie będziemy.
-Ty się boisz -Głos Isabelle w tej głębokiej ciszy wdawał się głośny jak huk wystrzału armatniego. Wzdrygnęłam się i dopiero po dłuższej chwili zdołałam zmusić się do zabrania głosu.
-Byłabym idiotką ,gdybym się nie bała. Mój głos był bardzo cichy. Zniknęła gdzieś ta wojownicza dziewczyna,która po to by zrobić na złość ojcu włamywała się na zebrania rady i wygłaszała swoje poglądy ,albo mówiła "Fe ten wampir ma okropny garnitur" ,wywołując przy tym histeryczny atak śmiechu u zgromadzonych na sali. Teraz byłam jak zwiędły kwiat. Siedziałam w samochodzie próbując się uspokoić ,ponieważ pokazywanie łowcom swoich nerwów nie było najlepszym pomysłem.
-Damon sobie poradzi... Spotkacie się i wszystko się wyjaśni. Ton jej głosu zdradzał ,jednak niepokój porównywalny z moim własnym.
-Chodź . Chcę już mieć to za sobą. Powiedziałam twardo wysiadając z samochodu i biorąc przyjaciółkę za rękę.
Skierowałyśmy się od razu do głównej sali w której już zgromadziła się cała rada. Na środku stał ogromny ,rzeźbiony tron.Miejsce zajmował Stephen.
-Co tu się do jasnej cholery dzieje? Spytałam w ramach powitania.
-Saruś jak miło Cię widzieć odrzekł łowca z uśmiechem i wstał.
-Szkoda ,że nie mogę powiedzieć tego samego. Odparłam cicho i zajęłam swoje stałe miejsce.
-Gdzie ojciec? Podjęłam po chwili nie zważając na to ,że nie jesteśmy sami.
-Cóż za troska... Valentine nic nie wie o tym spotkaniu i tak ma pozostać zaznaczył tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zaraz ,zaraz wait a minute ... Jak to nie wie? Więc o co tu chodzi? Zastanawiałam się gorączkowo.
-Pozwolisz ,że ja wprowadzę Sarę w temat? Odezwał się inny ,dobrze znany mi głos. Męski. Keenan. Co on tu robi?
-O nie ,nie ... Nie ma mowy... Byłam gotowa wyjść stamtąd niemal natychmiast.
-Nie radzę... kochanie wycedził przez zęby. Stanął za moim krzesłem i pochylił się tak ,że czułam jego oddech tuż przy uchu. Siedziałam jak sparaliżowana. Przerażona.
-Czego ode mnie chcesz? Warknęłam już naprawdę zła.
-Zaproponuję Ci pewien układ ,a jeśli będziesz rozsądna... przyjmiesz go i będziesz mi wdzięczna. Oświadczył przypatrując mi się uważnie.
-Jak się miewa Twój synek? Zagadnął  niby obojętnie.
Trafił w czuły punkt. Marco ostatnio kiepsko się czuł ,zapominał ,pytał o tatę. Cholera jasna. Ktoś się bawił naszym kosztem. I to wcale mnie nie dziwiło. Tylko dlaczego to tak bolało?
Nie odezwałam się ani słowem ,ale król wróżek dostrzegł moją minę.
-Coś Ty mu zrobił?   Podniosłam się i stanęłam z mężczyzną twarzą w twarz. Co jak co ,ale o rodzinę byłam gotowa walczyć.
-Skarbie czemu zaraz tak ostro? Spytał niewinnie odgarniając mi z twarzy niesforny kosmyk włosów
-Nie jestem Twoim skarbem.... Zaczęłam groźnie ,a z mojej lewej dłoni aż poleciały niebieskie iskry
-Jeszcze nie. Zaznaczył wróż pewnym siebie tonem
-Do Ciebie nie dociera ,że ja już ma MĘŻA?! Podniosłam głos o oktawę wyżej niż normalnie
-Kochanie nie ma takiego wagonu którego nie da się odczepić. Zacytował stary ,wyświechtany tekst zazdrosnego adoratora
-Jesteś bezczelny wytknęłam mu w odpowiedzi
-I to mnie upodabnia do Damona , la bella Kicia
To przelało czarę goryczy. Skąd on wie jak mówi do mnie mój ślubny do cholery?!
-Nie jesteś ani w połowie taki jak Damon.... Nie jesteś wart nawet jego splunięcia. Uderzyłam go w twarz tak mocno ,że głowa mu odskoczyła ,am nie zabolała ręka.
-To był błąd Saro... wycedził z gniewnym błyskiem w oku.
-Tak? A co Ty możesz? Uniosłam głowę patrząc mu prowokacyjnie w oczy
-Myślę ,że wiele mogę... oznajmił gładko biorąc mnie za rękę.
-Z Twojego syna będzie świetny wróż... szkoda tylko ,że zapomni jak miała na imię jego matka...
-Ty sukinsynu... warknęłam wściekła.  Iskry sypały mi się z oczu. Byłam w stanie zabić i wcale nie żartowałam . Już zaczęłam układać sobie w głowie zaklęcie ,które zamierzałam rzucić ,ale zdarzyły się dwie rzeczy. Po pierwsze zorientowałam się ,że moce mi nie działają ,a po drugie ... wyczułam łowcę w pobliżu Damona. W Dallas. O matko. Za dużo tego jak na mnie jedną...
-Jeszcze się policzymy obiecałam solennie i zanim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać wybiegłam schodami w noc. Dopadłam do drzwi samochodu ,ale jak na złość nie chciały się otworzyć.
W końcu położyłam rękę na klamce i starając się być opanowaną spróbowałam jeszcze raz.
-Sara.... Nie pozwolę Ci prowadzić w takim stanie.
Głos nad moim uchem dochodził jak zza światów. Izz.
-Co ja mam zrobić? Wykrztusiłam w końcu przytulając ją mocno
-Pomyślimy po drodze . Odparła dyplomatycznie i zajęła miejsce od strony kierowcy.
-Pogadamy z Magnusem. On coś wymyśli. A teraz jedziemy do Damona ,bo się pewnie martwi.
No tak. Damon... To o nim i o dzieciach musiałam myśleć przede wszystkim. Ale teraz tak bardzo chciało mi się spać....
(...)
Wnętrze lokalu w Dallas wypełniał dym. Alkohol się wręcz przelewał. Przecisnęłam się przez tłum do baru i zamarłam. Nie dlatego ,że Damon tam był ,w końcu się umówiliśmy. Ale ta brunetka... Boże to się nie dzieje naprawdę. Ja śnię...
-Faye?! Isabelle wypowiedziała na głos to imię i tamta odwróciła się ze słodkim uśmiechem na twarzy.
-Izzy? Sara? Co Wy tutaj robicie? Spytała niby to zaskoczona z ręką uwieszoną na ramieniu mojego męża.
-Kicia... Nareszcie co Cię zatrzymało? Damon wyswobodził się z jej uścisku i podszedł do mnie przyglądając się z troską mojej twarzy.
-Nie tutaj... szepnęłam ciągnąc go za rękę. Widziałam zaskoczenie na jego twarzy ,jednak nie protestował.
-Mamy problem. Oznajmiłam cicho obejmując go za szyję i szukając wsparcia w jego niebieskich oczach..
Przypatrywał mi się uważnie ,z troską.
-Mów... poradzimy sobie zapewnił chowając twarz w moje włosy.
-Keenan wrócił...
Zaczęłam i poczułam ,że Damon mocniej zacisnął ręce na moich ramionach
-Chce odebrać nam Marco... dokończyłam już bliska łez ,zdradziecko czających się w moich oczach
-Kurwa... Zaklął  cicho
-Nie ma prawa... Zaczął niepewnie. Ale w moim spojrzeniu wyczytał coś innego.
-Może... Marco... Staje się faerie ... tak jak on... a ja czuję się przez to lepiej....
-Nie pozwolę mu na to Saro... szepnął mi do ucha.
-Oliwier nam pomoże ... Mówił gorączkowo analizując każde słowo. I... Klaus... dodał po chwili namysłu.
Klaus? Are you kidding me? Chyba wszystkiego bym się spodziewała. Ale to?
-On ma wobec mnie dług kochanie... a jest pierwotnym. Tłumaczył mi cierpliwie.
-Dobra ... Jedziemy... Poddałam się
-Kocham Cię Kiciu -stwierdził całując mnie
-Ja Ciebie też...
Tylko te dwa słowa wystarczyły ,by dodał mi siły. Dla rodziny zrobię wszystko i nigdy nie będę inną osobą.

----------------------
Hej ,hej . ;) Po dłuższej przerwie  piszę nowy rozdział. Kolokwia i studia mnie zaabsorbowały. Mam nadzieję ,że nie zaśniecie.
Pozdrawiam ;*