wtorek, 4 grudnia 2012

I will never be different person

Sara:
Do siedziby łowców ,tym razem przeniesionej chwilowo do Alicante dojechałyśmy po kilku godzinach. Mało ze sobą rozmawiałyśmy. Widać każda z nas była za bardzo zaabsorbowana własnymi myślami. Moje krążyły wokół Damona. Bardzo się o niego martwiłam. Wiedziałam doskonale ,że jest porywczy i często najpierw działa ,a dopiero potem myśli. Afera z Keenanem też nie wpływała korzystnie na całą tę sytuację. Mogliśmy się kochać jak wariaci ,być małżeństwem ,a nawet mieć dzieci ,ale jedno trzeba stwierdzić całkiem serio- normalnymi ludźmi to my nigdy nie będziemy.
-Ty się boisz -Głos Isabelle w tej głębokiej ciszy wdawał się głośny jak huk wystrzału armatniego. Wzdrygnęłam się i dopiero po dłuższej chwili zdołałam zmusić się do zabrania głosu.
-Byłabym idiotką ,gdybym się nie bała. Mój głos był bardzo cichy. Zniknęła gdzieś ta wojownicza dziewczyna,która po to by zrobić na złość ojcu włamywała się na zebrania rady i wygłaszała swoje poglądy ,albo mówiła "Fe ten wampir ma okropny garnitur" ,wywołując przy tym histeryczny atak śmiechu u zgromadzonych na sali. Teraz byłam jak zwiędły kwiat. Siedziałam w samochodzie próbując się uspokoić ,ponieważ pokazywanie łowcom swoich nerwów nie było najlepszym pomysłem.
-Damon sobie poradzi... Spotkacie się i wszystko się wyjaśni. Ton jej głosu zdradzał ,jednak niepokój porównywalny z moim własnym.
-Chodź . Chcę już mieć to za sobą. Powiedziałam twardo wysiadając z samochodu i biorąc przyjaciółkę za rękę.
Skierowałyśmy się od razu do głównej sali w której już zgromadziła się cała rada. Na środku stał ogromny ,rzeźbiony tron.Miejsce zajmował Stephen.
-Co tu się do jasnej cholery dzieje? Spytałam w ramach powitania.
-Saruś jak miło Cię widzieć odrzekł łowca z uśmiechem i wstał.
-Szkoda ,że nie mogę powiedzieć tego samego. Odparłam cicho i zajęłam swoje stałe miejsce.
-Gdzie ojciec? Podjęłam po chwili nie zważając na to ,że nie jesteśmy sami.
-Cóż za troska... Valentine nic nie wie o tym spotkaniu i tak ma pozostać zaznaczył tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Zaraz ,zaraz wait a minute ... Jak to nie wie? Więc o co tu chodzi? Zastanawiałam się gorączkowo.
-Pozwolisz ,że ja wprowadzę Sarę w temat? Odezwał się inny ,dobrze znany mi głos. Męski. Keenan. Co on tu robi?
-O nie ,nie ... Nie ma mowy... Byłam gotowa wyjść stamtąd niemal natychmiast.
-Nie radzę... kochanie wycedził przez zęby. Stanął za moim krzesłem i pochylił się tak ,że czułam jego oddech tuż przy uchu. Siedziałam jak sparaliżowana. Przerażona.
-Czego ode mnie chcesz? Warknęłam już naprawdę zła.
-Zaproponuję Ci pewien układ ,a jeśli będziesz rozsądna... przyjmiesz go i będziesz mi wdzięczna. Oświadczył przypatrując mi się uważnie.
-Jak się miewa Twój synek? Zagadnął  niby obojętnie.
Trafił w czuły punkt. Marco ostatnio kiepsko się czuł ,zapominał ,pytał o tatę. Cholera jasna. Ktoś się bawił naszym kosztem. I to wcale mnie nie dziwiło. Tylko dlaczego to tak bolało?
Nie odezwałam się ani słowem ,ale król wróżek dostrzegł moją minę.
-Coś Ty mu zrobił?   Podniosłam się i stanęłam z mężczyzną twarzą w twarz. Co jak co ,ale o rodzinę byłam gotowa walczyć.
-Skarbie czemu zaraz tak ostro? Spytał niewinnie odgarniając mi z twarzy niesforny kosmyk włosów
-Nie jestem Twoim skarbem.... Zaczęłam groźnie ,a z mojej lewej dłoni aż poleciały niebieskie iskry
-Jeszcze nie. Zaznaczył wróż pewnym siebie tonem
-Do Ciebie nie dociera ,że ja już ma MĘŻA?! Podniosłam głos o oktawę wyżej niż normalnie
-Kochanie nie ma takiego wagonu którego nie da się odczepić. Zacytował stary ,wyświechtany tekst zazdrosnego adoratora
-Jesteś bezczelny wytknęłam mu w odpowiedzi
-I to mnie upodabnia do Damona , la bella Kicia
To przelało czarę goryczy. Skąd on wie jak mówi do mnie mój ślubny do cholery?!
-Nie jesteś ani w połowie taki jak Damon.... Nie jesteś wart nawet jego splunięcia. Uderzyłam go w twarz tak mocno ,że głowa mu odskoczyła ,am nie zabolała ręka.
-To był błąd Saro... wycedził z gniewnym błyskiem w oku.
-Tak? A co Ty możesz? Uniosłam głowę patrząc mu prowokacyjnie w oczy
-Myślę ,że wiele mogę... oznajmił gładko biorąc mnie za rękę.
-Z Twojego syna będzie świetny wróż... szkoda tylko ,że zapomni jak miała na imię jego matka...
-Ty sukinsynu... warknęłam wściekła.  Iskry sypały mi się z oczu. Byłam w stanie zabić i wcale nie żartowałam . Już zaczęłam układać sobie w głowie zaklęcie ,które zamierzałam rzucić ,ale zdarzyły się dwie rzeczy. Po pierwsze zorientowałam się ,że moce mi nie działają ,a po drugie ... wyczułam łowcę w pobliżu Damona. W Dallas. O matko. Za dużo tego jak na mnie jedną...
-Jeszcze się policzymy obiecałam solennie i zanim ktokolwiek zdążył mnie powstrzymać wybiegłam schodami w noc. Dopadłam do drzwi samochodu ,ale jak na złość nie chciały się otworzyć.
W końcu położyłam rękę na klamce i starając się być opanowaną spróbowałam jeszcze raz.
-Sara.... Nie pozwolę Ci prowadzić w takim stanie.
Głos nad moim uchem dochodził jak zza światów. Izz.
-Co ja mam zrobić? Wykrztusiłam w końcu przytulając ją mocno
-Pomyślimy po drodze . Odparła dyplomatycznie i zajęła miejsce od strony kierowcy.
-Pogadamy z Magnusem. On coś wymyśli. A teraz jedziemy do Damona ,bo się pewnie martwi.
No tak. Damon... To o nim i o dzieciach musiałam myśleć przede wszystkim. Ale teraz tak bardzo chciało mi się spać....
(...)
Wnętrze lokalu w Dallas wypełniał dym. Alkohol się wręcz przelewał. Przecisnęłam się przez tłum do baru i zamarłam. Nie dlatego ,że Damon tam był ,w końcu się umówiliśmy. Ale ta brunetka... Boże to się nie dzieje naprawdę. Ja śnię...
-Faye?! Isabelle wypowiedziała na głos to imię i tamta odwróciła się ze słodkim uśmiechem na twarzy.
-Izzy? Sara? Co Wy tutaj robicie? Spytała niby to zaskoczona z ręką uwieszoną na ramieniu mojego męża.
-Kicia... Nareszcie co Cię zatrzymało? Damon wyswobodził się z jej uścisku i podszedł do mnie przyglądając się z troską mojej twarzy.
-Nie tutaj... szepnęłam ciągnąc go za rękę. Widziałam zaskoczenie na jego twarzy ,jednak nie protestował.
-Mamy problem. Oznajmiłam cicho obejmując go za szyję i szukając wsparcia w jego niebieskich oczach..
Przypatrywał mi się uważnie ,z troską.
-Mów... poradzimy sobie zapewnił chowając twarz w moje włosy.
-Keenan wrócił...
Zaczęłam i poczułam ,że Damon mocniej zacisnął ręce na moich ramionach
-Chce odebrać nam Marco... dokończyłam już bliska łez ,zdradziecko czających się w moich oczach
-Kurwa... Zaklął  cicho
-Nie ma prawa... Zaczął niepewnie. Ale w moim spojrzeniu wyczytał coś innego.
-Może... Marco... Staje się faerie ... tak jak on... a ja czuję się przez to lepiej....
-Nie pozwolę mu na to Saro... szepnął mi do ucha.
-Oliwier nam pomoże ... Mówił gorączkowo analizując każde słowo. I... Klaus... dodał po chwili namysłu.
Klaus? Are you kidding me? Chyba wszystkiego bym się spodziewała. Ale to?
-On ma wobec mnie dług kochanie... a jest pierwotnym. Tłumaczył mi cierpliwie.
-Dobra ... Jedziemy... Poddałam się
-Kocham Cię Kiciu -stwierdził całując mnie
-Ja Ciebie też...
Tylko te dwa słowa wystarczyły ,by dodał mi siły. Dla rodziny zrobię wszystko i nigdy nie będę inną osobą.

----------------------
Hej ,hej . ;) Po dłuższej przerwie  piszę nowy rozdział. Kolokwia i studia mnie zaabsorbowały. Mam nadzieję ,że nie zaśniecie.
Pozdrawiam ;*






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz